Minęły prawie dwa lata od mojego rozejścia się z żoną i okres „kwarantanny” miałem już za sobą. Jakiś czas temu pomyślałem, że czas wyjść z jaskini i rozejrzeć się po świecie, więc zalogowałem się do jednego z najpopularniejszych portali randkowych. Skończyło się to totalnym zamieszaniem i stratą czasu. Nie tego szukałem. Pomyślałem sobie, że to niemożliwe, żeby nikt nie wpadł na pomysł stworzenia w Sieci miejsca, gdzie mogą się poznawać aktywni single z mojej kategorii wiekowej i czuć się jak w dobrym klubie, do którego nie wpuszcza się rewolwerowców. Poszperałem w Internecie i dość szybko znalazłem stronę MyDwoje.pl. To był chyba wrzesień poprzedniego roku; zalogowałem się, wypełniłem test doboru partnerskiego, wstawiłem swoje aktualne zdjęcie i zacząłem się rozglądać. Znalazłem tu sporo ofert, ale większość kobiet – z nieznanego mi powodu – nie pokazywała swojego oblicza. Nie rozumiem tego. Twarz mówi więcej niż dziesiątki e-maili i niekoniecznie o urodę tu chodzi. Proszenie o udostępnienie jakichś ukrytych zdjęć też nie jest w moim stylu, więc nic się nie działo, bo nie odpowiadałem na e-maile niewidocznych pań, a sam niewiele pisałem.
Agnieszka w MyDwoje pokazała aż kilka swoich zdjęć i to wcale nie najlepszych, bo jak się okazało, w rzeczywistości wyglądała znacznie lepiej. No i „na żywo” była tak samo uśmiechnięta, jak na tych zdjęciach. Namierzyła mnie, zanim zorientowałem się, że istnieje, i po tygodniu e-mailowej znajomości wyciągnęła „na ciacho”. Kobieta robi pierwszy krok. To był początek października. Poszliśmy do jakiejś kafejki i zanim zdążyłem zamieszać herbatę, ona już to ciacho pożarła. Jednocześnie ze stoickim spokojem powiedziała, że podkręciła swój licznik z wiekiem w dół i w rzeczywistości jest o 2 lata starsza niż napisała... Spytała, co myślę o teście osobowości, zadała mi kilka kolejnych pytań, chwilę porozmawialiśmy i nagle stwierdziła, że musi już lecieć.
– I po ciachu – pomyślałem. Byłem trochę skołowany. Ale już następnego dnia obudził się we mnie instynkt łowcy. Teraz był czas na mój ruch. Zadzwoniłem do niej i... dostałem zgodę na drugie widzenie!
Zaczęło się oryginalnie, bo od wspomnianej książki o „samokochaniu”.
– A niby po co miałbym kochać siebie samego? Wystarczy mi, że po prostu siebie lubię i jest mi ze sobą dobrze – powiedziałem na głos to, co sobie pomyślałem w duchu.
– No wiesz, jeśli ktoś nie potrafi kochać siebie samego, to jak może pokochać kogoś innego? – odpowiedziała Agnieszka.
Mój logiczny umysł zbaraniał. Na taką rozmowę nie byłem przygotowany. Szybko zmieniłem temat, a wieczorem połknąłem całą książkę. Ale na kolejnym spotkaniu nie zdążyłem rozwinąć wątku "samoocena a partnerstwo", bo już na wstępie, przy pierwszym łyku kawiarnianej kawy dostałem serię:
– Muszę ci powiedzieć – rzuciła nagle Agnieszka – że jestem egoistką, na dokładkę jedynaczką, a na drugą dokładkę cenię sobie wolność i niezależność, i nie znoszę, jak ktoś próbuje mnie przerabiać na własną modłę.