„Słomiana wdowa”, „chwilowy singiel” – osoby, których partnerzy wyjeżdżają do pracy za granicę, nazywane są różnie, choć znaczenie jest to samo – przez jakiś czas odczuwają samotność w związku na odległość. Niestety, takie związki należą do coraz częstszych. Coraz więcej par decyduje się na układ, który jest trudny i wymaga wielu wyrzeczeń, pozwala jednak rodzinie na godne życie. I tu pojawia się… samotność. Internetowe biuro matrymonialne MyDwoje.pl wyjaśnia, na jakie zagrożenia płynące z rozłąki narażone są takie pary oraz radzi, kiedy zastanowić się, czy rzeczywiście to wszystko ma sens i w jaki sposób poradzić sobie, jeśli wyjazdy są regularne.
Regularne borykanie się z samotnością stwarza szereg zagrożeń dla związku. O pierwszym z nich mówi Ania, żona Borysa, który od dwóch lat pracuje za granicą:
Mój mąż pracuje w takim systemie, że pracuje w Danii cztery tygodnie, po czym wraca do Polski na dwa. Przez większość czasu jestem zatem sama, ale to nie jest najgorsze. Najbardziej boli mnie to, że mój mąż przyzwyczaja się do tego, że żyje „dla samego siebie”. Kiedyś wyobrażałam sobie to wszystko inaczej – że kiedy będzie przyjeżdżał, to zacznie mi od razu pomagać, że będzie chciał cały czas spędzać z nami, wynagrodzi nam tę samotność. Okazuje się być zupełnie inaczej. Mąż traktuje przyjazd do Polski jak urlop i chce odpoczywać – jak z kolei liczę na jego pomoc i aktywny udział w życiu domowym. Kiedy tak się nie dzieje, czuję się strasznie osamotniona. On niby jest, a jednak go nie ma – zauważa Anna.
Takie problemy bardzo dobrze znane są w psychologii. Za ich powstaniem stoją zupełnie inne oczekiwania po dwóch stronach. Partnerka oczekuje, że kiedy on „w końcu” przyjedzie, to będzie wsparciem, pomocą, często czeka na niego ze sprawami, z którymi nie daje sobie rady. On tymczasem uważa, że skoro tak intensywnie pracuje za granicą, to czas powrotu do domu musi być odpoczynkiem. I powstaje konflikt.
Inna kwestia to przyzwyczajenie do pewnego stylu życia – w psychologii problem ten często poruszany jest pod kątem związków „marynarskich”. Polega on na tym, że partner pracujący za granicą jest sam, prowadzi życie w pojedynkę, przyzwyczaja się do swego rodzaju „bycia singlem”. I nie ma zamiaru z tego rezygnować po powrocie do domu. Ona marzy o rodzinnych wieczorach, on z kolei szuka tylko okazji do wyjścia z domu, bo jest do tego przyzwyczajony. Niektórzy, tak jak 42-letni Robert, mechanik pokładowy, mówią wprost, skąd wynika źródło problemów:
Wiem, że moja żona w większości czasu jest samotną kobietą. Ja też, kiedy pływam. Ale jednocześnie, gdy już wracam, to przyznam szczerze – nudzi mnie do szpiku kości siedzenie z nią w domu. I, choć to zabrzmi źle, z naszą córeczką też się nudzę. Do południa, owszem, pobawimy się, posprzątam. Ale wieczorem ciągnie mnie już na piwo, by wyjść, z kimś pogadać. Odzwyczaiłem się już od tego, żeby przytulony do mojej żony oglądać jakiś nudny film – podkreśla Robert.
Niektórzy mówią tu o syndromie „żony marynarza” – samotnych kobietach, które czują się jeszcze bardziej samotne, gdy tylko mężowie wracają do domu. Trudno powiedzieć, czy taki syndrom istnieje naprawdę, niemniej faktem jest, że związki nie tylko „marynarskie”, ale po prostu te, w których partner pracuje za granicą, są po prostu trudne.
Podobno samotność w związku „na odległość” jest dzisiaj znacznie łatwiejsza, niż kiedyś. Są przecież takie udogodnienia jak Skype, są telefony i możliwość wysyłania e-maili, zdjęć. Jak się jednak okazuje, kiedy zachwyt mija, na dłuższą metę to naprawdę nie wystarczy. Katarzyna, której mąż pracuje w Irlandii, mówi o tym w następujący sposób:
Na początku to rzeczywiście była super sprawa. Przez pierwszy rok codziennie wisieliśmy na Skypie, ciągle rozmawialiśmy, nawet upijaliśmy się drinkami, rozmawiając sobie przez Internet. Po jakimś czasie jednak przestało nam to wystarczać. Czułam się tak strasznie samotna, kiedy widziałam, jak znajomi idą za rękę, kiedy razem jedzą, przytulają się. Z niechęcią zaczęłam patrzeć na komputer, bo przecież się nie przytulę do monitora. Co do krótkich spraw, technicznych powiedziałabym – jasne, możliwość zobaczenia siebie i wyjaśnienia sobie pewnych spraw jest bardzo pomocna. Ale jeśli chodzi już o samotność w związku, to na dłuższą metę jest to w ogóle nieprzydatne. Kiedyś rozpłakałam się podczas rozmowy z mężem. Tak chciałam, żeby mnie przytulił, a on tylko bezradnie patrzył na mnie, bo i co miał zrobić. Potem usłyszałam, jak jego koledzy z pracy mówią coś z tyłu i pomyślałam, że jesteśmy przecież w dwóch innych światach. Poczułam się okropnie, przepłakałam wtedy cały wieczór – wspomina Katarzyna.
W przypadku wielu par dużym problemem jest nieumiejętność powiedzenia sobie: „stop”. I tak, najpierw wyjazd ma być po to, by wyjść z długów, potem – by „coś osiągnąć”, kupić samochód, meble. Z czasem okazuje się, że choć partnerzy zaczynają mieć duże problemy z utrzymaniem relacji z przeszłości, nadal nie rezygnują z takiego stylu życia. W efekcie, coś, co miało być rozwiązaniem na rok, staje się wieloletnim trybem życia. A zamiast kochającej się pary, jest dwoje bardzo samotnych ludzi.
Wyjazdy partnera zawsze rodzą samotność, w mniejszym lub większym stopniu, ale u obojga. Trudno bowiem przyzwyczaić się do tego, że nie ma bliskiej osoby wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebujemy, że ciągle musimy odmawiać sobie bliskości i… czekać. Czasem, po upływie wielu lat, dochodzą do tego zdrady – niekoniecznie te wynikające z chęci na „skok w bok”, ale raczej takie wynikające z chęci bycia zrozumianym i choć przez chwilę – mniej samotnym.
Rok czy dwa lata takiej samotności wydaje się czymś, co można znieść bez dużej szkody dla związku – choć nie we wszystkich przypadkach. Po tym czasie jednak warto się zastanowić, co dalej. I podjąć ważne decyzje, dzięki którym nie będziemy samotni przez następnych dziesięć lat.
Czytaj również:
Chyba skończy się to rozwodem. Bo czekam rok i nie daje rady. Dobija mnie świadomość, że nie jesteśmy razem. Nie tak miało wyglądać małżeństwo.