Fałszywy przyjaciel, krytykujący partner, wymagający, a nie wspierający rodzic albo kolega z pracy rzucający seksistowskie żarty – potrafią popsuć nam nastrój jedną uwagą, spojrzeniem czy gestem. Dlaczego tak na nas działają? Po czym rozpoznać, że wpadliśmy w ich sieć? Jak ich odróżnić od ludzi, którzy są trudni we współżyciu, ale nietoksyczni? Joanna Olekszyk pyta psychoterapeutkę Katarzynę Miller.
Że nas truje. Że przy nim jesteśmy w gorszym stanie niż bez niego. Że psuje nam nastrój, zabiera poczucie pewności siebie. Wypija z nas energię, chce rzeczy, które są niemożliwe do dania, ale mimo to my się bardzo staramy, by go zadowolić. I tracimy drogowskaz, czego tak naprawdę sami chcemy. Temu wszystkiemu jest bardzo blisko do określenia „zła energia”, które zwykle stosuje się, gdy w wyniku czyjegoś działania czy obecności czujemy się fizycznie i psychicznie wyczerpani. Na pewno kontakt z kimś takim nie rozwija, nie przynosi rozwiązań problemów ani zadowolenia, że coś zostało ustalone, zrobione albo przeżyte.
Jeżeli ktoś na nas wrzeszczy i mówi, że nas nie lubi – to go unikamy albo z nim walczymy. Ale jest to jasna sprawa. Podobnie jak wtedy, gdy ktoś nas o coś prosi, a my tego nie możemy czy nie chcemy dać, to go o tym informujemy (jeśli umiemy odmawiać), i też po sprawie. Natomiast w tym wypadku ktoś czegoś od nas chce, ale nie prosi o to, tylko manipuluje. Często osoby toksyczne mówią wręcz, że robią to dla naszego dobra, z miłości i troski. W ten sposób jesteśmy wciągani w pułapkę, no bo gdybyśmy od początku wiedzieli, o co chodzi – a chodzi o to, by to temu komuś było dobrze, nie nam – to nie bylibyśmy tam. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w tę pułapkę zostaliśmy złapani o wiele wcześniej.
Jeżeli rodzice czy opiekunowie dziecka są toksyczni, to ono od początku jest wciągnięte w jakiś rodzaj gry czy udawania, i to dla niego jest codzienność. Niektórzy zapewniają: „Moja rodzina była wspaniała, w domu zawsze było spokojnie, wszyscy wiedzieli, co mają robić, zgadzali się ze sobą, nikt się nie kłócił”. No ale to, że nikt się nie kłócił, wynikało prawdopodobnie z tego, że nawet nie można było powiedzieć, co się myśli. Zamykane były wszystkie nurty naturalności, które są przecież różne. Nie można być zawsze jednakowym. Człowiek zdrowy jest raz w takim nastroju, a raz w innym, co nie znaczy, że skacze od jednego do drugiego, tylko po prostu nie ustala sobie: „Będę zawsze uprzejma”, bo się nie da. Dziecko w ogóle nie jest uprzejme, dziecko jest prawdziwe. Dopiero gdy uczy się je uprzejmości, to przestaje być sobą.
Nie wyczuwamy toksyny, bo od dziecka jest nam sączona w małych dawkach? W kryminałach podtruwa się kogoś odrobiną cyjanku, by uodpornił się na jego działanie.
To dobra metafora. Dlatego nie umiemy tego od razu wychwycić, nie wiemy, o co tak naprawdę chodzi. Co tu mi nie pasuje? Co tu nie gra? Jeśli szef nas nie chwali, tylko nam dogryza, to jest jasne, czemu źle się czujemy. A tu intuicyjnie wiemy, że coś nie gra, ale nie umiemy tego nazwać, bo z jednej strony czujemy brak życzliwości i bliskości, a z drugiej ta sama osoba jest naszym przyjacielem czy chłopakiem. Jeśli jeszcze manipuluje nami w podobny sposób jak to robiła nasza mama lub jak to robił tata – to jest to ogromnie trudne do wykrycia. Przynajmniej na początku. Niektórzy jednak stopniowo się orientują. Sądzę, że ma to związek z poziomem inteligencji emocjonalnej i może jeśli jest mniej toksyny, to więcej jest szansy na to, by się rozwinęła.
Poza tym jako dzieci nie mamy jeszcze własnej struktury doświadczenia – no bo skąd mielibyśmy ją mieć – nie mamy też potrzebnego słownictwa, matrycy wzorów, do której możemy coś przyłożyć i porównać. Wszystko, co znamy z domu, jest pierwsze, jedyne i ostateczne. Uratować nas może to, że z czasem wchodzimy w inne środowiska i odkrywamy, że jedni tak robią, a inni tak nie robią. Nie muszą się obrażać czy intrygować…
Tylko to, że z kimś jest ci trudniej, nie oznacza, że on jest toksyczny. Pamiętam, że dość długo sądziłam, że skoro nie wiem, co ludzie myślą, to znaczy, że mnie nie lubią. Bo na przykład nie mówią: „Och, jaka ty jesteś fajna”, tylko patrzą się na mnie. I czekają, co będę robić. Potem do mnie dotarło, że to jest inny typ odbierania rzeczywistości niż mój – czyli introwertyzm – i że ja, nie wiedząc, projektuję na tę osobę moje obawy. Jeśli ktoś jest inny, to trzeba się nad nim napracować, a nie zawsze się chce. Bo nie jest to zwieńczone tym, że idzie nam potem jak z płatka. Co nie znaczy – znów to powiem – że ten ktoś jest toksyczny. Jest mi z nim trudniej, ale nie jest mi z nim źle. Może dzięki niemu zobaczę coś z innej perspektywy i się wzbogacę?
Od toksycznego nigdy się nie wzbogacisz. I będziesz głównie zajęta tym, by zrobić coś ze swoim stanem. Masz wrażenie, że jesteś poobijana, że coś straciłaś.
Ponieważ wszyscy doświadczyliśmy jakichś aspektów toksyczności ze strony rodziców, którzy też mieli te toksyczności fundowane od dzieciństwa ze strony swoich rodziców, a potem często też byli źle instruowani w kwestii tego, jak być dobrym rodzicem. Na przykład te słynne rady, by nie iść do dziecka, gdy płacze, tylko pozwolić mu się wypłakać. Matki chciały dobrze, radziły się autorytetów i robiły swoim dzieciom krzywdę. Zresztą sobie też, bo się pozbawiały możliwości kierowania intuicją. A berbeć, który się nauczył tego, że on płacze i to niewiele daje, traci niewiarygodną ilość wiary w siebie i wiary w komunikację. Bo jego komunikacja, czyli płacz, została całkowicie olana. I potem, gdy ktoś mu mówi: „lubię cię”, to on jest gotów zrobić dla tej osoby wszystko. Ostatnio z Suzan Giżyńską pisałyśmy w „Instrukcji obsługi faceta”, że jak łajdak i oszust chce cię omamić, to on dokładnie wie, co do ciebie mówić. Jeśli jesteś spragniona, a kobiety są spragnione ciepłych słów, to pójdziesz za nim do piekła. I dopiero tam się zorientujesz, że jest ci źle. „Ale przecież on mnie kocha. Dlaczego ktoś, kto mnie kocha, robi mi niedobrze?”.
A dlaczego rodzice, którzy mieli się mną opiekować i mnie rozumieć, są dla mnie niedobrzy? To nie jest wcale taka wielka zagadka. Są niedobrzy, bo sami nie poznali dobra, bo nie mają z czego dać, bo sami są straumatyzowani. I teraz tak, jak mówimy o traumach dzieciństwa, to mamy poczucie, że dotykamy prawd podstawowych, archetypowych, a jak mówimy o toksycznych ludziach naokoło, to myślimy: wredna sąsiadka, co nie toleruje, kiedy ktoś się dobrze bawi; głupi szef, który żałuje ludziom pochwały; chamski mąż, który kiedyś był dla mnie czuły, a teraz mówi „a co ty taka kretynka jesteś?”. Nie zdajemy sobie sprawy, że toksyczność tych wszystkich osób to jest tamta toksyczność, która ciągnie się za nami od dzieciństwa. Jeżeli rodzice zawsze wiedzieli lepiej i nie mogliśmy przetestować i posprawdzać, co jest dla nas dobre, to jesteśmy takimi ofiarami, które z chęci zyskania aprobaty innych, robią mnóstwo rzeczy przeciwko sobie. Czyli zaczynają być toksyczni dla siebie.
Oczywiście. Dlatego dla wielu osób pierwszym krokiem do wyzwolenia się z tej wszechobecnej toksyczności jest poznanie ludzi i środowisk, w których dobrze się czują. Idziesz do domu przyjaciółki i myślisz: „Ach, jak tu jest mi fajnie, nie chcę w ogóle stąd wychodzić”. Tam jest wesoło, spokojnie, każdy robi coś innego, a jednocześnie wszyscy są wspólnotą. Tymczasem u ciebie wieczne napięcie: „zostaw to, odłóż na miejsce, nie tym tonem”. No ale przecież nie możesz zostać u przyjaciółki, musisz wrócić, bo to twój dom. Dziecko nie może wziąć torebki i wyjść. I uczy się swojej niemocy wobec toksyczności. Dlatego potem nas tak bardzo dużo ludzi może nabrać i oszukać. Ostatnio słyszałam ogromną ilość opowieści o oszustwach między przyjaciółmi. Przecież to koszmar! Zakładają spółkę i jeden przyjaciel okrada drugiego.
Powiem ci, że mnie to najbardziej boli, bo rodzic to rodzic – taki ci się trafił, może nie tyle nie chciał, co nie potrafił być lepszy. Ale toksyczny przyjaciel? To przecież oksymoron. On obiecywał, że będzie dla ciebie dobry. On się na to z tobą umówił.
Przyjacielowi ufasz i masz poczucie, że przy nim jesteś bezpieczna. Myślisz, że wreszcie znalazłaś pokrewną duszę. Od przyjaźni oczekujemy przede wszystkim zrozumienia, nawet bardziej niż w miłości. Przyzwolenia, akceptacji, bliskości.
Kochana, jakbyśmy wiedzieli, po czym to poznać, to nie bylibyśmy tacy bezradni wobec toksyczności. Jeśli ktoś cię oszukuje od początku i miał taki zamysł, to jest to taki typ, który wie, co ci mówić, żebyś mu ufała. Jesteś dla niego przedmiotem do obróbki. Pomyśl, przecież jeżeli jesteś prawdziwa i zakochujesz się w facecie, to ty mu nie powiesz: „Ooo, jak ty mi się podobasz”, bo się boisz, że to będzie może za szybko, za mocno, bo ci zależy. Jeśli natomiast w ogóle ci na nim nie zależy, to nie masz cienia skrupułów. Mówię tu akurat nie o przyjaźni, a o uwodzeniu, które jest też toksycznością. Uwodziciele od lat szabrują po świecie i mówią to, co chcemy usłyszeć. Tak cię otoczą kokonem pseudobezpieczeństwa, że gubisz się, bo to jest coś, o czym marzysz, czego pragniesz. I potem się dowiadujesz, że on uciekł z twoją kasą, których to przykładów mam ostatnio na pęczki. Oczywiście można powiedzieć: „A powinnaś się zorientować”. Ale po czym? Na pewno jeśli ktoś mówi ci dokładnie to, co chcesz usłyszeć, to się nad tym zastanów.
Dlatego napisałam, że każda kobieta powinna przejść przez łajdaka, żeby wiedzieć, jak go potem rozpoznawać. Ja też miałam takie relacje, co najmniej jedną mocną i trochę mniejszych. Ale na pewno taka mocniejsza da ci w kość tak, że ją na długo popamiętasz. Jest to bolesne, ale nieocenione doświadczenie.
Tak, tak. Albo intryguje, donosi, skłóca. Powie ci: „Ona o tobie źle mówiła. Ty się pilnuj”. Akurat! Ja mówię moim znajomym: „Proszę mi nie powtarzać takich rzeczy”.
…tak jest, powiedz temu komuś, że się nie zgadzasz, zaoponuj. Kiedyś mój przyjaciel czy raczej powinnam powiedzieć: mój niby-przyjaciel powiedział mi: „Wiesz co, ja nie wiem, jak mam reagować, jak przy mnie o tobie źle mówią”. Ja na to: „Naprawdę nie wiesz? To kim ty jesteś dla mnie? Rozumiem, że może ci zależeć też na tamtych osobach, ale się zastanów, co jest dla ciebie ważne”. Nie można być zaprzyjaźnionym ze wszystkimi, można mieć tylko kilka osób bardzo bliskich, nie przerabia człowiek więcej. A jeśli przerabia, to znaczy, że to jest pseudokontakt, pseudorelacja.
I chętnie ci ciebie wytłumaczą.
A kiedy próbujesz zerwać znajomość, pokazują swoje prawdziwe oblicze. Obmawiają cię, twierdzą, że to ty ich skrzywdziłaś. Co w sumie powinno cię utwierdzić w tym, że robisz dobrze, ale wtedy przychodzi myśl: „A może zbyt surowo go oceniłam?”.
I to jest punkt krytyczny dla takiej relacji: czy pozwolę sobie na wyjście z toksycznego układu? Czy zaufam swojemu osądowi? Nawet jeśli inni mówią, że przesadzam? W każdym z nas jest taka obawa: czy aby na pewno mam rację? czy ja mogę sobie ufać? czy nie wybiorę źle? czy dobrze rozumiem i czuję? Człowiek siebie podważa, bo nas od dziecka podważano. I toksyczny przyjaciel czy partner to w tobie wzmagają, by łatwiej im było tobą sterować. Przecież kupę związków i małżeństw – już nie mówię o żonach alkoholików – jest uwiązanych w takiej toksycznej relacji, że jedno mówi drugiemu same złe rzeczy, a jednak trzymają się razem, zakleszczeni. Wiele jest takich postaci w literaturze, to tacy ludzie-węże, co to się mówi o nich, że tak ugryzie, że nawet dziurki nie zostawi. A jego jad w tobie płynie.
Pamiętam jednego faceta, który prawił mi takie oto komplementy: „O, jaką masz ładną sukienkę. Sama szyłaś?”. Byłam młoda i było mi przykro – czułam wbitą szpilkę. Wszyscy tzw. umniejszacze to toksyczne osoby. Co z tego, że czasem potrafią być dowcipni i inteligentni… To sarkazm, ironia, to sztylety przeciw innym. I teraz przyznaj się, że ciebie boli. Wiadomo, tego się nie robi, bo wtedy reagujesz jak dziecko. Na żartach się nie znasz? Popatrz, co się dzieje, gdy faceci zaczynają opowiadać w towarzystwie seksistowskie żarty. Kobiety będą robić dobrą minę do złej gry i nie odpalą im tym samym. Godzimy się. Za chwilę od żartów dojdziemy do molestowania i wykorzystywania – to wszystko toksyna!
Czemu ludzie pozwalają ludziom toksycznym sobą rządzić? Na wszelki wypadek. Bo może się okazać, że to ja jestem trudna. Że na przykład powiem, że sobie nie życzę i usłyszę: „A co ty taka agresywna jesteś?”, a dziewczyna wychowana w przekonaniu, że ma być grzeczna, bo inaczej nie będą jej lubić – nie może być agresywna. Dlatego pierwszy krok to wiedzieć, że masz prawo sobie nie życzyć. A potem to powiedzieć. Mało tego, mieć ileś tam sposobów na to, by zareagować na taką sytuację. Zawsze możesz także odwrócić się na pięcie i wyjść, po prostu, nic nie tłumacząc. Dla wielu osób to jest bardzo wyzwalające.
Można też powiedzieć tak jak jedna mądra córka powiedziała swojej mamie: „Mamo, ja chcę się z tobą widywać, ale będę przychodziła do ciebie tylko wtedy, jeśli przestaniesz mnie traktować w sposób, który mnie boli”. A ponieważ matce też zależy, to powoli przestaje. To nie jest tak, że nie możemy nic zrobić. Uczmy się asertywności i budujmy krok po kroku wiarę w siebie. Rodzice nam jej nie dali, to weźmy ją od kogoś innego i od siebie. Nie dajmy się utoksyczniać. Bo jeśli się dajemy, to i dla siebie stajemy się toksyczni. Jeśli nie podejmuję decyzji, jeśli nie rozwiązuję swoich problemów, jeśli po-zwalam ludziom na to, by zabrali mi moją energię i mój dobry stan, to znaczy, że jestem dla siebie toksyczna.
Można, tylko wtedy zwykle nie chcemy tego wiedzieć. Bo jak zaczynamy być wobec innych toksyczni, to znaczy, że nie szukamy pozytywnych i konstruktywnych rozwiązań w sobie, tylko zaczynamy czerpać korzyści z destrukcji, na przykład z umniejszania. Czy umniejszacz się przyzna, że to robi? A skąd, on powie, że to żart. Dlatego uważam, że gdyby ludzie częściej się przyznawali do błędów, byłoby mniej toksyny na świecie.
Katarzyna Miller
psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi mężczyzny”, „Seksownik” i „Chcę być kochana tak jak chcę”. 26 września ukaże się jej najnowsza książki „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi”, napisana wspólnie z Suzan Giżyńską (Wydawnictwo Zwierciadło).