Minął rok od czasu, kiedy opuściłam Wasz portal randkowy. Już kilkakrotnie zachęcaliście mnie, abym napisała, co wydarzyło się w moim życiu, co sprawiło, że pożegnałam się z Wami na zawsze. Uparcie milczałam, chciałam bowiem przedstawić kompletną, prawdziwą historię, bez zbędnych „ozdobników” i niepotrzebnej egzaltacji, która wydaje się nieunikniona w pierwszej fazie nowej znajomości.
Chciałam ochłonąć, dojrzeć, opowiedzieć historię dwojga
dorosłych ludzi, którzy zaczynają wszystko od początku. Do tego potrzebny był dystans. Teraz jestem gotowa, aby to uczynić. Portal Mywoje.pl odmienił moje życie. Jakiś
wewnętrzny imperatyw od dawna nakazywał mi w ten sposób wyrazić Wam swoją
wdzięczność. Bez Was bowiem, nie byłoby możliwe spotkanie dwóch samotnych dusz,
mieszkających w tak różnych zakątkach kraju. Jeśli ta historia będzie miała
szczęśliwy finał, pozostanę na zawsze Waszą dłużniczką. Chyba mogę nazwać to, co robicie misją.
Pomagacie bowiem wielu nieszczęśliwym, zagubionym i samotnym istotom odnaleźć
radość, szczęście we dwoje, przywrócić uśmiech na ich twarzach, odzyskać wewnętrzną równowagę i
wiarę w drugiego człowieka. Staracie się, by portal odmienił ich życie. Mnie pomogliście także odnaleźć miłość. Nie jest to
łatwe zwłaszcza, jeśli ma się za sobą nieudane, trwające 4 lata małżeństwo i
17- letni związek nagle przerwany zdradą partnera. Po takich doświadczeniach
niczego już sobie nie obiecywałam. A jednak była we mnie potrzeba życia, nie
chciałam jeszcze „skazywać się na śmierć”. Przerażała mnie wizja zgorzkniałej,
przedwcześnie postarzałej kobiety. Postanowiłam działać! Wertowałam strony
Internetu, chcąc znaleźć jakieś sensowne biuro matrymonialne. Początkowo ze wstydem i zażenowaniem
myślałam o takim właśnie sposobie zawierania znajomości. Nie podobała mi się
forma i charakter wielu portali, które budziły we mnie niesmak i niechęć. Nie
chciałam publicznie się „obnażać”, flirtować z internetowymi „podrywaczami”,
skazywać na ich towarzystwo. I w końcu trafiłam na portal „MyDwoje”! To było miejsce,
w którym mogłam zaistnieć! Gwarancja prywatności, bezpieczeństwo twojego wizerunku trafny dobór partnerów,
sortowanie ofert, a przy tym profesjonalnie prowadzone strony i stały kontakt z
administratorem przekonały mnie, że mam do czynienia z poważnym, matrymonialnym
portalem. Ten list pisze kobieta, której udało się spełnić marzenia właśnie za
Waszym pośrednictwem.
A przecież po trzech latach członkostwa tutaj byłam już
bliska rezygnacji. Początkowy zapał i euforyczne przekonanie, że szybko znajdę
tu bratnią duszę stopniowo przygasały. Niewątpliwie należałam do aktywnych i towarzyskich
użytkowników portalu, ale wciąż nie mogłam trafić na „mojego mężczyznę”. Nic
dziwnego, wysoko bowiem postawiłam poprzeczkę. Chciałam znaleźć partnera na
całe życie, a nie zadowolić się jakąś przelotną miłostką. Wyraźnie zatem określiłam swoje oczekiwania. W
moich wyborach istotną rolę odgrywało wykształcenie (tylko wyższe),
zainteresowania, punkty dopasowania i ogólne wrażenie. Wykluczałam zatem
mężczyzn w typie macho, natury narcystyczne, profile pozbawione zdjęć i oferty
zawierające mniej niż 83% dopasowania. Dopasowani partnerzy to siła związku. Konsekwentnie
trzymałam się tego sztywnego kryterium, wierząc, że tylko tak mogę znaleźć partnera na całe życie. Przypuszczam, że wielu użytkowników prowadzi swoje
„poszukiwania” według jakiegoś ustalonego klucza. Ja wybrałam taki właśnie
sposób, który w końcu okazał się dla mnie szczęśliwy. Dbałam także o to, aby
mój profil na portalu był atrakcyjny, pełny, bez niedomówień. Zawarłam w nim wiele
precyzyjnych informacji o sobie, swoich zainteresowaniach, pasjach,
oczekiwaniach, marzeniach, aby poszukującym ułatwić wybór. Stałam się codziennym
użytkownikiem stron „MyDwoje”. Przez trzy lata mojej obecności na portalu poznałam wielu naprawdę ciekawych,
miłych mężczyzn, z którymi korespondowałam, umawiałam się na „randki”. Po kilku
spotkaniach jednak zawsze pojawiała się ta sama refleksja: Znowu się pomyliłam. To nie ten, którego szukam. Najważniejsze,
testowe pytanie, które sobie w takich momentach stawiałam, brzmiało: Czy chciałabyś spędzić z tym mężczyzną
resztę życia? Nieomylne serce zawsze wybierało odpowiedź negatywną. W końcu
pomału zaczęłam wątpić, czy możliwe jest spotkanie tego jedynego mężczyzny
poprzez internetowy portal randkowy? Dowiadywałam się także, że moi dawni „znajomi” również nie mają szczęścia. Myślałam
o porzuceniu portalu. Zaczęłam rzadziej zaglądać na strony „MyDwoje”, mój
dawny entuzjazm i optymizm gdzieś się ulotnił.
W sierpniu 2011 roku,
przeglądając oferty według punktów dopasowania,
moją uwagę przykuł portret mężczyzny i jego ciekawy profil randkowy. Ze zdjęcia spoglądała na mnie
jasna, miła, lekko uśmiechnięta twarz. Odważne,
szczere spojrzenie szarych oczu wskazywało, że człowiek ten nie ma nic do
ukrycia. Z jaką ogromną przyjemnością wpatrywałam się w tę twarz, czując jednocześnie
ogarniające mnie ciepło. Z mocno bijącym
sercem odczytywałam kolejne zdania
profilu. Miałam wrażenie, że świat na chwilę stanął w miejscu. Z tekstu
wyłaniały się pojedyncze słowa i proste zdania: 87% dopasowania, żołnierz, wykształcenie wyższe, po rozwodzie, Warszawa,
jego pasją jest fotografowanie, podróże. Ten profil na portalu tylko częściowo spełniał
moje oczekiwania. Szukałam kogoś o
artystycznych talentach, miłośnika sztuki, erudyty, intelektualisty. Żołnierza
nie brałam pod uwagę! A jednak instynkt po raz pierwszy podpowiadał mi, że mimo
wszystko powinnam poznać tego mężczyznę! Coś mnie do niego przyciągało.
Magnetyzm był tak silny, że zaniechałam dalszych poszukiwań. Jego profil
dodałam do zakładki „Ulubione”. Od tej chwili odwiedzałam go codziennie, a
nawet kilka razy dziennie! Szybko zorientowałam się, że i on często mnie
podgląda. Te wzajemne wizyty trwały jakieś dwa tygodnie. Przyzwyczajona do
tego, że to mężczyzna czyni pierwszy krok, czekałam na jakąś wiadomość. Ale moja
skrzynka wciąż była pusta. W końcu nie wytrzymałam i napisałam do niego w
początkach września. Pierwszy e-mail, pierwsza wiadomość przez sieć. Krótki liścik o
wzajemnym zainteresowaniu z propozycją nawiązania kontaktu mailowego, który
będzie znacznie bardziej skuteczny. Upragniona odpowiedź nie nadeszła. Byłam
rozczarowana. Przełknęłam jednak tę gorzką pigułkę i pogodziłam się z porażką.
Na innym portalu poznałam kogoś, z kim zaczęłam się spotykać. Po raz pierwszy
złamałam swoje zasady, umawiając się z żonatym mężczyzną. I choć oboje byliśmy
zaangażowani w tę znajomość, dalsze spotkania nie miały sensu. Myślałam o
rozstaniu, chciałam przecież znaleźć partnera na całe życie, dlatego związek z żonatym mężczyzną budził moje wątpliwości. I wtedy, pod koniec września przyszedł upragniony list od „mojego
mężczyzny”, którego polecił mi portal „MyDwoje”. Serdeczny, ciepły, przepraszający, z
informacją o długim pobycie na poligonie i odcięciu od świata. Byłam szczęśliwa. Natychmiast odpisałam.
Szybko otrzymałam odpowiedź, jakiej się spodziewałam. I tak zaczęła się nasza
korespondencja, z krótką przerwą do 5 października wymuszoną jego wyjazdem na poligon. A potem
on zaproponował spotkanie.
Na miejsce naszej pierwszej randki wybraliśmy Warszawę,
ponieważ jestem tu częstym gościem, odwiedzając swojego syna. Tym razem jednak
w stolicy miałam być przejazdem, w drodze do Wrocławia. Umówiliśmy się więc 11
października o godzinie 19 w herbaciarni przy ul. Francuskiej. To był wtorek. Z Giżycka wyjechałam
spóźniona i zdenerwowana. Po drodze oczywiście zapłaciłam
200 zł mandat. Ze złości płakałam aż do Pisza. Nie wierzyłam, że ten wieczór w
Warszawie, czyli nasze pierwsze spotkanie będzie udane. W dodatku od kilku dni męczył mnie katar, więc nie
rozstawałam się z chustką do nosa i kroplami. Było do przewidzenia, że spóźnię
się na nasze pierwsze spotkanie. Zadzwoniłam więc, prosząc go o wyrozumiałość. A on spokojnie
podał mi inne numery autobusów, którymi dojadę do Ronda Waszyngtona. Już po
chwili, wysiadając na umówionym przystanku, dostrzegłam go. Stał, trzymając w
dłoniach czerwoną różę. Od razu mnie zauważył, chociaż blond włosy ukryłam pod
chustką. Uderzyły mnie jego naturalna swoboda, elegancka postawa i serdeczność.
Z przyjemnością przyjęłam ofiarowane mi
ramię. Ruszyliśmy przed siebie. Na niebie świecił piękny księżyc. Po drodze
rozmawialiśmy o nim. Recytowałam wiersz Tuwima „Likier”. Potem słuchałam jego
żołnierskich opowieści. Miałam wrażenie, jakbyśmy znali się od lat. W
herbaciarni czekał na nas zarezerwowany stolik. Nie uszło to mojej uwadze. A
więc pomyślał o wszystkim, przygotował się do tej randki, zadbał, żeby pierwsze spotkanie było udane: kupił kwiaty,
zarezerwował stolik, znał rozkład jazdy autobusów, zaopatrzył się w powrotne
bilety dla mnie. Wniosek nasuwał się sam: miał do tej znajomości
poważnie podejście, przy okazji ujawniając swoje piękne, męskie cechy: opiekuńczość,
troskliwość i odpowiedzialność. Popijając znakomitą zieloną herbatę,
pogrążyliśmy się w rozmowie. Wzajemnie odkrywaliśmy przed sobą przeszłość,
niekiedy smutną i bolesną. Opisywaliśmy i poznawaliśmy nasze światy, nieco odmienne. Odnaleźliśmy wspólną pasję: miłość do antyków. A potem rozmawialiśmy o naszym
spotkaniu w wirtualnej przestrzeni. O jego zauroczeniu moimi fotografiami na
portalu i profilu, który go zniechęcał. W zamieszczonej przeze mnie
charakterystyce odnalazł apodyktyczną nauczycielkę, niezdolną do dialogu, przy
tym chłodną i zdystansowaną kobietę! Miał również świadomość, że nie pasuje do
stworzonego przeze mnie portretu mężczyzny. Obawiał się spotkania, dlatego nie
napisał pierwszy . Wystarczył jednak krótki bezpośredni kontakt ze mną, aby
zrozumiał, jak bardzo się mylił. Z uroczym uśmiechem przyznał, że teraz nie
żałuje swojej decyzji o przeniesieniu z jednostki w Zielonej Górze do Warszawy.
Wyraził nadzieję, że dzięki temu będziemy mogli częściej się widywać.
Skwitowałam to uśmiechem, wiedząc z autopsji, jakie zaskakujące scenariusze
potrafi podsuwać życie. Po tylu rozczarowaniach z rezerwą podchodziłam do
takich deklaracji. A jednak czułam, że ten mężczyzna mówił prawdę, niczego nie
udawał i… zrobiło mi się cieplej na sercu. Ten miły, prawie intymny nastrój
naszej rozmowy został nagle zakłócony przez hałaśliwe towarzystwo, które
zasiadło przy sąsiednim stoliku. Z ulgą więc opuściliśmy przytulną
herbaciarnię. To była udana pierwsza randka.
Owiało nas chłodne, wilgotne powietrze, wokół unosił się zapach
butwiejących liści. Ogarnęło mnie zmęczenie, dokuczał katar i niepokoiła myśl o
ewentualnym przeziębieniu. Jednocześnie intrygował mnie ten mężczyzna idący
obok. Chciałam zbliżyć się do jego świata, czegoś więcej o nim dowiedzieć. Na
przystanku napotkałam jego spojrzenie utkwione we mnie. Oczy jasne i szczere
wyrażały zachwyt. Wyglądasz prześlicznie - powiedział - a mnie od tych słów
zawirowało w głowie. Ten wieczór był naprawdę magiczny. Czy sprawił to
tajemniczy księżyc, okrąglutki jak piłka?
A może zaczarowała nas ta jesienna noc? Mars i Wenus - damsko męska gra. Pożegnaliśmy się pod domem
mojego syna. Następnego dnia rano wyruszałam w kilkudniową podróż do Wrocławia,
a on pod koniec tygodnia jechał ponownie na poligon. Nie umówiliśmy się na następne spotkanie. Wrocław mnie urzekł. Byłam tam po raz
pierwszy i wszystko, co mnie otaczało
wydawało się niezwykłe, wspaniałe. Odpłynęły gdzieś obrazy z warszawskiej
randki, herbaciarni na Francuskiej. 14
października przed południem dostałam sms-a. Dzień Edukacji Narodowej stał się
doskonałym pretekstem, aby „mój” major
do mnie napisał. Zabawne życzenia składały mi Siły Zbrojne RP. To był ważny
sygnał. Zrozumiałam, że od tej chwili mam kogoś, kto o mnie myśli. Aż do tego
momentu nie chciałam niczego sobie wyobrażać, niczego oczekiwać. Teraz
wiedziałam, że w moim życiu zaczyna się coś dobrego, pięknego i ważnego.
Postanowiłam uporządkować swoje sprawy osobiste. Chciałam wkroczyć w tę nową znajomość bez „demonów przeszłości”, pójść na następne spotkanie jako zupełnie wolna kobieta. Rozstałam się z moim żonatym przyjacielem, a wszystkich korespondujących ze mną panów poinformowałam, że jestem już zajęta. Nie potrafię opisać, co się wówczas ze mną działo, ale przypominało to atmosferę jakiegoś wielkiego święta. Po prostu czułam, że otwieram nowy etap swojego życia. Przepełniała mnie radość i energia. Nasze następne spotkanie odbyło się 28 października w piątek. Przyjechałam do Warszawy na przedświąteczny weekend. Siedzieliśmy w kawiarni „Stara Praga” na ul. Ząbkowskiej, piliśmy wino, szczęśliwi, że znowu się widzimy, i rozmawialiśmy o naszych pasjach. A potem była jego niespodzianka – wieczór przy świecach w łazienkowskim Pałacu na Wodzie. Oszołomiona, zaskoczona do końca nie wiedziałam dokąd jedziemy. Potem szłam obok niego, mocno trzymając jego rękę, potykając się w ciemnych alejkach parku, zachwycając fantastycznymi formami drzew, klasycystycznych posągów połyskujących w tajemniczym świetle księżyca. Nastrój był jakiś magiczny, uroczysty i zaduszny. XVIII- wieczne pałacowe wnętrza w migotliwym blasku świec wyglądały baśniowo. Wraz z dużą grupą zwiedzających, pod opieką stylowo ubranych przewodniczek poddawaliśmy się urokowi miejsca, chwili i historii. To wtedy, kołysana miarową, płynną mową przewodnika pozwoliłam, aby po raz pierwszy mnie przytulił. Ciepło bijące od niego, gorący oddech na moim policzku, słowa szeptane tylko do mnie odurzyły mnie. Pragnęłam, aby ta chwila trwała jak najdłużej, ale ten magiczny wieczór musiał się skończyć. W sobotę pojechaliśmy do Wilanowa. Z tego spaceru zachowały się piękne zdjęcia królewskich ogrodów ze mną w tle, zrobione w jesiennym słońcu. Wieczór był absolutnie nasz, z kolacją przy świecach i pierwszym pocałunkiem. Wtedy nie zostałam u niego na noc, ale odtąd już wszystkie pozostałe noce miały być wspólne. To wówczas zadałam sobie to najważniejsze pytanie: Czy chcesz z tym mężczyzną spędzić resztę życia? Po raz pierwszy od trzech lat nie miałam wątpliwości, że tak! Pamiętam ogromne uczucie ulgi i wielki spokój, jaki na mnie spłynął, kiedy zdałam sobie z tego sprawę. Czułam się jak podróżnik, który po długiej i pełnej przygód wędrówce w końcu dociera do celu. Nareszcie byłam bezpieczna, szczęśliwa i już nie sama. Rokoszowałam się faktem, że jestem kochana i kocham.
Ten mężczyzna był mi przeznaczony. Znalazłam go, wybrałam, obdarzyłam zaufaniem i nie chciałam już innego. Włączyłam komputer, weszłam na portal matrymonialny „MyDwoje” i skasowałam swój profil na portalu, który odmienił moje życie. On uczynił to samo nieco wcześniej. Od tego momentu minął rok, a nasza miłość nadal trwa, początkiem do tego była bliskość w sieci. Tak bardzo pragnęliśmy mieć wspólny dom i od kilku miesięcy możemy się nim cieszyć. To niewielkie mieszkanie na Mokotowie, ale ładne i jasne. Okna wychodzą na mały skwer. Przez większą część roku wzrok przyciągają rozłożyste korony starych drzew w różnokolorowej szacie. Wiosną i latem w tym gęstym listowiu gnieżdżą się ptaki, które czasem lądują na naszym parapecie. Cieszy nas to, bo oboje kochamy naturę i lubimy ją podpatrywać. A mnie, wychowanej wśród mazurskich jezior i lasów, szczególnie jej brakuje w gwarnej i tłocznej stolicy. Wciąż urządzamy i planujemy nasze nowe życie. Oboje wiemy, że w tym wieku nie jest łatwo zaczynać wszystko od początku. A jednak ta świadomość nie odbiera nam zapału i chęci. Cierpliwie uczymy się siebie, wciąż poznajemy i przyzwyczajamy. Z wielką starannością budujemy naszą prywatną przestrzeń, dbając o zachowanie harmonii i równowagi w związku. Konsekwentnie doskonalimy trudną sztukę dialogu i partnerstwa. Nie chcemy więcej powielać błędów z poprzednich związków. Wyciągnęliśmy z tego naukę na przyszłość. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie zdarzały nam się nieporozumienia, a nawet małe kryzysy, zwłaszcza na początku znajomości. Nie da się chyba przejść przez życie bezboleśnie, ale ważne, żeby umieć potem o tym „cierpieniu” rozmawiać, a my właśnie taką „terapię” stosujemy. Wszelkie nasze działania determinuje miłość i silne poczucie więzi. Myślę, że najtrudniejszy etap mamy już za sobą. Tworzymy szczęśliwy związek mimo różnic, choć wciąż jeszcze nie mieszkamy razem, ale pomału przygotowujemy się do tego kroku. Teraz priorytetem jest znalezienie przeze mnie pracy w Warszawie. Wtedy ostatecznie przeniosę się do stolicy. Tymczasem każdą wolną chwilę spędzamy razem. Regularnie widujemy się co drugi weekend, codziennie rozmawiamy ze sobą przez telefon, wysyłamy sms-y i…tęsknimy. Oboje wierzymy, że czeka nas dobre, szczęśliwe i długie życie. Zawsze będziemy pamiętać, komu to zawdzięczamy.
Serdecznie dziękujemy za wszystko portalowi
„MyDwoje” i mamy nadzieję, że dzięki Państwu wiele samotnych i zagubionych
dusz odnajdzie swoją „Połówkę” a życie dopisze im piękną historię, koniecznie z
happy endem!
Agnieszka i Jacek
Dnia 20.06.2014 roku serwis MyDwoje.pl otrzymał przemiły list. Pozwalamy sobie na cytat - za zgodą Autorów:
"Witamy serdecznie :)
Bardzo dziękujemy za pamięć i miłe zainteresowanie naszym dalszym losem. Czujemy się w obowiązku odpowiedzieć na Państwa list, w końcu to za sprawą serwisu MyDwoje nawiązaliśmy tę szczęśliwą znajomość. Z przyjemnością informujemy, że miewamy się znakomicie i nadal jesteśmy razem. Na dowód przesyłamy nasze ostatnie wspólne zdjęcia zrobione w pięknym ogrodzie mojej mamy. Aż trudno uwierzyć, że od naszego pierwszego spotkania minęły już trzy lata! Zupełnie nie czujemy tego upływu czasu, nadal ciesząc się sobą i korzystając z życia. Mamy dużo marzeń i planów związanych ze wspólną przyszłością. Na razie wciąż urządzamy nasze mieszkanie i podróżujemy. W najbliższym czasie czeka nas wyjazd do Lizbony i nie będzie to wycieczka turystyczna. Spędzimy trzy lata w Portugalii, pracując tam i poznając ten piękny kraj.
Życzymy Państwu wszystkiego najlepszego, a Użytkownikom portalu szczęścia i spełnienia w miłości.
Pozdrawiamy ciepło,
Agnieszka i Jacek"