Któregoś wieczoru, gdy surfowałam w Internecie, wpadła mi w ucho reklama „MyDwoje.pl”. Biuro matrymonialne? Hm, hm, pomyślałam... Dlaczego nie spróbować w internetowym biurze matrymonialnym poszukać mężczyzny dla siebie?
Mam 37 lat i utraciłam parę lat temu wzrok, nie wspominając tu o innych powikłaniach cukrzycowych. Lubię wyzwania – taką mam naturę przesyconą upartością zodiakalnego Barana. Więc zastanawiając się chwilkę, czy powinnam strzelać czy dać się ustrzelić postawiłam wszystko na jedną kartę, na biuro, jak pokonać nieśmiałość? - postanowiłam strzelać...
Klikałam do „wybrańców” i nijak nie udawało się nawiązać bliższej znajomości, nawet przyjaźni. Albo nie byłam w typie, albo byłam za mądra, za niemądra i takie tam różne, „różniste” wymówki. Stopniowo uświadamiałam sobie, że niewidoma dziewczyna musi iść do odstrzału... Przypuszczalnie związek z osobą niepełnosprawną wydaje się panom sprawą tak dziwną, że aż nierealną... I tak po dwóch miesiącach serce me owionął chłodny dystans uwieńczony zgorzkniałym zniechęceniem, kiedy nieoczekiwanie popołudniem 10 czerwca w odpowiedzi na którąś z szablonowych zaczepek z głośników komputera popłynęły wypowiadane głosem „sztucznego gadacza” słowa: Cześć. Jak tam dzionek minął? jestem wolny jak orzeł, silny jak tur, oczywiście na życie. OK, dość tych opowiadań, troszkę bardziej przy ziemi. Jestem katolikiem niepraktykującym, lecz o zdrowym umyśle, z szerokimi horyzontami. Chętnie poznam Ciebie wirtualnie, chyba że podasz e-mail, to wymienimy się zdjęciami. Co Ty na to? (Wiem: jak na lato). OK, to był żart. Weź to wężykiem. Albo podaj GG, to pogawędzimy, dobrze? Pozdrawiam! Miłego wieczorku życzę! Andrzej, pa
Nie dowierzałam troszeńkę uszom, które i tak są wysubtelnione na odbiór całego świata dźwięków, lecz położyłam dłonie na klawiaturze napisałam:
Andrzejku!
Oby na uwznioślaniu i ukwieconej korespondencji się nie skończyło, bo jestem kobietą z krwi i paru namacalnych układów. Mam w sobie głos, który instynktownie podszeptuje mi o potrzebie posmerania męskiego „co nieco”.
I oto swoista symfonia słodko-kwaśnych liścików poczęła rozbrzmiewać i trącić swą przemyślaną barwnością słów. Chłodny dystans serca ustępował szelmowskiej ciekawości, która stopniowo wzbierała i pchała mnie ku temu właśnie mężczyźnie. Te liściki były niczym maleńkie niezapominajki, które swym urokiem, niebieskością, samym swym jestestwem, zanim się spostrzegłam, poczęły radować sfatygowane me serduszko. Naturalnym rytmem swego prawdziwego „ja” odkrywałam mu swoje życie z wszystkimi moimi małymi zwycięstwami i bolączkami – i czułam, jak tym przyciągam go ku sobie.
Pierwsza rozmowa trwała prawie 2 godziny. Zaskoczył mnie chłopięcy głos, niepasujący do jego 46 lat – łagodny, aczkolwiek pobrzmiewający nutką zastanowienia, czy to, co mówię srebrnym, uśmiechniętym głosem, jest ułudną grą, czy nieskażoną szczerością. Wyczuwałam jego analizę trzepoczącą prędkością myśli niczym ruchy skrzydełek maleńkiego koliberka i poprzez niwelowanie obaw swą prawdomównością obnażałam swoje przekonania, pragnienia, zachowania, ułomności, słabości. Chciwie chłonęłam tembr jego głosu, kiedy po ciężkim dniu w pracy opowiadał w nocy o swej pile łańcuchowej, którą powala wielkie drzewa, gdy czasem stoi wysoko na zwyżce, manewruje mieczem, nie zna lęku. Wiedziałam, że podziwia mnie za moją zaradność i spryt w prowadzeniu małej firmy z branży porządkowej. Z naszych nieśmialutkich marzeń kreowały się całkiem kształtne wizje prowadzenia wspólnie interesu... Połączone razem nasza bliskość i dystans - dziwna mieszanka psychologiczno-fizyczna realnie robiła na nas coraz większe wrażenie. Silne pragnienie dotyku, fizycznej namacalności nadawało impetu naszej znajomości, a letni czas kusił niczym słodycz na dnie szklanki, którą oboje chcieliśmy wypić do dna.
3 lipca 2009 r. Zamotaliśmy się oboje nieprzyzwoicie w romantyczną sieć: zaszyliśmy się w drewnianym domku na skraju Puszczy Nadnoteckiej. Przybył do mnie swym dużym, białym transporterem z zapakowaną piłą i kwiatami, co zmalowało w mej głowie obraz Rycerza z wielkim mieczem na rumaku Albino. Nie ośmieliłam się dotykać jego rysów twarzy, by ją „ujrzeć” w pierwszym zetknięciu. Ciepło dłoni i smak powitalnego pocałunku to była "kropka nad i".
Zakochanie oplotło nasze serca, zmysły, ciała jedwabną nicią pożądania siebie w każdym wymiarze.
Zabawna historia była z domkiem, który zorganizowałam na pierwszą randkę. Gdy kodowałam dokładnie opis miejsca, do którego mieliśmy dotrzeć i odnaleźć klucz pod doniczką na werandzie, przekazałam wszystkie istotne wskazówki Andrzejowi. Jakież rozczarowanie było, kiedy dom okazał się ruiną jawiącą się zaniedbaniem i pustostanem. Szukaliśmy jednak klucza pełni mieszanych uczuć, kiedy niczym zjawa z zaświatów ukazała się starowina o demonicznym nieco wyglądzie Baby Jagi z wyłupiastym okiem. Istota owa przemówiła ludzkim głosem i wyjaśniła, że agroturystyka, której szukamy, jest 0,5 km dalej. Chwila grozy minęła i milion kilogramów kamieni spadł z mego serca bezpowrotnie, gdy znaleźliśmy się wśród ciszy drzew, przeplatanej rżeniem koni, szczebiotaniem ptaków w przesyconym sosnowym zapachem powietrzem. Zostało tylko to nasze zakochanie...
Każda komórka mego ciała wibrowała rytmem motylich skrzydeł, kiedy te czterdzieści milionów centymetrów dzielących mnie od Andrzejem nagle znikło i jakaż to magia sprowadziła przystojnego Częstochowianina ku takiej sobie niewidomej Wielkopolaneczce. Czar to nie lada: z zaplanowanych 3 dni zrobiło się bowiem 6, a dzień rozstania niczym sentymentalny melodramacik wyciskał z naszych oczu łzy. I znów czterdzieści milionów centrymetrów stało się przestrzenią wysyconą tęsknotą bliskości i pragnieniem namacalności, którą – o dzięki Matko Wynalazków – sztucznie niwelowała rozmowa telefoniczna bądź internetowa. Na początku lipca uaktywniłam w firmie nową usługę dotyczącą wycinki drzew i formalnie Andrzej rozpoczął ze mną współpracę zawodową. W miesiąc później zapadła decyzja o przeprowadzce do Częstochowy, ale lekko nie było...
Justyna i Andrzej
Listy do Justyny i Andrzeja
Otrzymano: 21.01.2010 godz. 00:19
Słówko do p. Justyny...
Chcialam przekazać wiadomość dla Pani Justyny, która wygrała Konkurs
Tegoroczny na Pare My Dwoje :-). A mianowicie przepieknie, poetycko,
malowniczo opisala to, co się rodziło w jej sercu i jej partnera. Jestem
pełna podziwu, że okreslała siebie jako *ta do odstrzału*. A jednak
pewien człowiek czekał na Nią w życiu, by to życie dalej wieść z Nią, z
pełnym sercem i wrażliwoscią. W pełni popieram werdykt Jury :-)
Natchnęła
mnie ta opowieść nutką... nadziei..., że moze i ja, wieczna
malkontentka... też ma swoje szczescie 'ukryte' w osobie z MyDwoje.pl, a
może dopiero się ona zapisze? :)...
Bardzo proszę przekazać słowa miłe ode mnie dla zwycięskiej PARY.
Joasia
Joasia, lat 35, wolny zawód, Poznań K37461AC