W większości przypadków, decydujemy się na takie rozwiązanie ze względów ekonomicznych lub dlatego, że chcemy lepiej się poznać od strony codziennego życia. Takie „dopasowanie się” jest pierwszym krokiem, by poważnie zacząć myśleć o przyszłości.
W tym czasie para poznaje swoje nawyki i może zobaczyć
„jak by to było”. Jednak czy taka sytuacja jest gwarancją udanego związku? Może
i jest, gdy po kilku dniach spędzonych we wspólnym gniazdku odzywa się w nas
chęć szczerości, a przede wszystkim poczucie swobody. Niemniej jednak, musimy
rozpocząć proces akceptacji takiego stanu rzeczy, by przeprowadzka do
miłosnego kącika miała sens. Oczywiście pojawiają się również sytuacje, gdzie
akceptacja nie wchodzi w rachubę. Po pewnym czasie wspólnej sielanki i
cieszenia się sobą, nasz najdroższy zaczyna kombinować i przechodzi na ciemną
stronę mocy.
Najważniejszą zasadą, która króluje w tworzeniu udanych relacji jest fakt, by nie przyzwyczajać „misia” do wszelkich wygód. Gdy zorientuje się w sytuacji, co może nastąpić w zastraszająco szybkim tempie, przypnie swojej niewieście etykietkę „Przynieś, wynieś, pozamiataj”. Takim orderem została „nagrodzona” 25- letnia Aga: Zamieszkaliśmy razem na studiach. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że po pewnym czasie mój facet wrócił do swoich przyzwyczajeń. Nie pomagał mi sprzątać, nie wiedział, do czego służy pralka, a gdy prosiłam o pozmywanie naczyń odpowiadał: „Wiesz dlaczego kobiety mają mniejsze stopy? By lepiej się zmywało, gdy stoją przy zlewie. Nie możemy się spierać z naturą!”. Nie przywykłam do bałaganu, więc zostałam etatową sprzątaczką. Jeśli chodzi o inne kwestie związane z mieszkaniem, dogadywaliśmy się bez słów. Niestety, gdy tylko wypowiedziałam słowo „sprzątać”, w najlepszym wypadku mogłam liczyć na odpowiedź: „ Jestem stworzony do wyższych celów”. Dziwiła mnie jego postawa, ponieważ jeszcze kilka miesięcy wcześniej, kiedy mieszkaliśmy oddzielnie, odwiedzając mnie, sam proponował pomoc w porządkach. Do dzisiaj nie wiem, co tak wpłynęło na jego zachowanie.
Historia Agi nie jest jedyną w swoim rodzaju, powiedziałabym nawet, że ginie w gąszczu podobnych sytuacji. Początki każdej wielkiej miłości zaczynają się tak samo. Oczarowane przez zaloty, przyćmione buzującymi hormonami, staramy się uwypuklić zalety i dobre strony naszej, jak nam się wydaje, drugiej połówki. Natomiast płeć słaba, szukając towarzyszki życia, a przy tym rozkoszy, by zadowolić nasze oczekiwania, stosuje taktykę „księcia z bajki” lub „kameleona”. W momencie, gdy cel zostaje osiągnięty, czyli wszechogarniające uczucie zdobycia na wyłączność skarbu w postaci kobiety, samiec wraca do swoich wyuczonych zachowań. Nie musi się już tak bardzo starać, gdy widzi maślane oczy białogłowy. Nie można się zatem oprzeć wrażeniu, że mężczyźni są jak pawie. Rozkładają wachlarz prześlicznych piór, uwodzą, a następnie znowu wracają do kształtu wielkiego, niezbyt urodziwego ptaszyska.
Dlatego decyzja o wspólnym zamieszkaniu zalicza się do
istotnych elementów kształtujących związek. W trakcie tego procesu, do
naszych uszu i oczu zaczynają powoli dochodzić nieznane nam dźwięki i obrazy.
Kochany, którego można byłoby szukać ze świecą, zaczyna uzewnętrzniać swoje
prawdziwe „ja”, nierzadko eksponując różki. Natomiast my, kobiety, możemy
również pokazać nasze różki i stworzyć duet lub też grzecznie zwrócić uwagę
„misiowi”, by się zachowywał stosownie, bo źle to się skończy.
Drogie czytelniczki, Wolter napisał kiedyś: „Dla większości mężczyzn poprawić się, znaczy zmienić wady”. Co miał na myśli pisarz? A to, że może delikwent przestanie rozrzucać ubrania po domu, za to zacznie rozrzucać je po łazience, ponieważ biedactwo niestety nie ma „cela” do kosza z praniem.
Gdy nasz facet nie jest przystosowany do ciężkich robót jak sprzątanie (mimo, że same sobie tego zażyczyłyśmy! Pragniemy księcia zza siedmiu gór? A co książęta robią, w związku z utrzymaniem czystości? Nic! Od tego mają służbę. Uważajmy, o czym marzymy!), może on śmiało rozwijać swoje umiejętności dotyczące relacji międzyludzkich. Mowa tu oczywiście o spotkaniach w męskim gronie. Wszystko jest w porządku, kiedy odbywają się sporadycznie, ale gdy towarzystwo kolegów zostaje postawione ponad nasze, zaczynamy czuć się nieswojo. 24-letnia Gosia tak wspomina swojego „ex”: Po maturze wyjechałam razem z chłopakiem na studia do innego miasta. Wynajęliśmy kawalerkę i wszystko zapowiadało się bajecznie. Problem pojawił się po drugim roku, gdy mój ukochany rozpoczął maraton conocnych imprez. Gdy zwróciłam mu uwagę, żeby przystopował, doczekałam się jedynie słów, że się dusi w związku i musi odreagować. Przestaliśmy spędzać ze sobą czas, a kiedy mieliśmy sposobność porozmawiać, słyszałam jedynie o jego głupich wybrykach pod wpływem alkoholu. Po dłuższym zastanowieniu, doszłam do wniosku, że nie tego oczekiwałam. Skoro obrał za priorytet imprezy, dla mnie nie było już miejsca. Miałam zostać tą dziewczyną, która wiecznie czeka na swoją kolej…? Cieszę się, że zamieszkaliśmy razem, bo to otworzyło mi oczy, z kim tak naprawdę mam do czynienia.
To właśnie wspólne gospodarstwo domowe pozwala nam spojrzeć obiektywnym okiem na partnera i odpowiedzieć sobie na pytanie „Czy mi to pasuje?”. Podobno każda z nas ma intuicję, ale jak to w życiu bywa, zostaje ona przysłonięta przez hormony i wyobraźnię. Zamieszkanie pod jednym dachem i poznawanie „niedociągnięć” chłopaka, nie ma na celu sprawdzenie, czy nadaje się on na męża i ojca. Celem jest przetestowanie Waszej tolerancji i akceptacji jego wad.
Na koniec krótka zagadka: Jadowity gad na trzy litery: druga - Ą, trzecia - Ż, już wiecie?
Paulina Nawrocka
Artykuł pochodzi z portalu dla kobiet www.tojakobieta.pl